To zdjęcie stało się jednym z symboli stanu wojennego. 31 sierpnia 1982 roku, w drugą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych siły bezpieczeństwa brutalnie rozpędziły demonstację w Lubinie. Zginęły trzy osoby. Na słynnej fotografii demonstranci biegną, niosąc postrzelonego w głowę Michała Adamowicza.
O okolicznościach powstania zdjęcia opowiada jego autor Krzysztof Raczkowiak:
FOTOGRAFIA JAK KAMIEŃ
To zdjęcie powstało – prawdę mówiąc – przypadkiem. Znalazłem się jakimś zrządzeniem losu w tym właśnie czasie i miejscu.
Noszenie przy sobie aparatu fotograficznego, po kilku latach pracy w charakterze fotoreportera prasowego, po prostu było odruchem. Kilka miesięcy obowiązywania stanu wojennego nie odzwyczaiło mnie od zabierania aparatu zawsze i wszędzie. Tak, to był nawyk... Nie miałem jednak w nawyku bohaterstwa. Kiedy znalazłem się 31 sierpnia 1982 r. na lubińskim rynku, kiedy zaczęło się rozpędzanie pokojowej demonstracji, kiedy pojawiły się liczne oddziały ZOMO, normalnie, po ludzku bałem się wyciągnąć aparat. Bałem się też tłumu - że weźmie mnie za fotografującego ubeka, milicji - że mnie zauważy, zwinie i spałuje. Dopiero po kilkunastu minutach miotania się po okolicznych ulicach, w oparach gazu łzawiącego, gdy ktoś, z kim razem uciekałem przed szarżującymi zomowcami, zawołał: „Panie, fotografuj pan to sk…syństwo!", odważyłem się przyłożyć aparat do oka.
Co się dalej działo, tak naprawdę do końca nie pamiętam. Przed oczami przelatują mi dziesiątki scen, setki ludzi. Trudno dzisiaj precyzyjnie, chronologicznie ułożyć fragmenty wydarzeń. Pomagają mi w tym zdjęcia.
Najważniejsze zdjęcie mojego dotychczasowego życia - grupy mężczyzn niosących śmiertelnie rannego Michała Adamowicza - zrobiłem biegnąc razem z nimi. Chwilę wcześniej sfotografowałem ludzi, nachylających się nad leżącym człowiekiem, widać między nimi zakrwawioną głowę. Byłem w jakimś amoku, mój mózg prawie tego nie zarejestrował.
Wtedy nic nie było ważne, zadziałała podświadomość i coś, co górnolotnie można nazwać instynktem fotoreportera. Pamiętam, że – biegnąc przez łąkę – spojrzałem na licznik aparatu i zobaczyłem, że mam jeszcze 3 klatki filmu. Wiedziałem, że mam tylko kilkanaście sekund i te 3 ostatnie szanse na zrobienie zdjęcia. A mogłem ich nie mieć...
Gdy biegliśmy – oni niosąc postrzelonego Adamowicza, ja z aparatem – nagle obok nas pojawiły się dwie milicyjne nysy. Zomowcy zaczęli z nich strzelać w naszą stronę. Biegnący z rannym upuścili go i schowali w zagłębieniu, płynącego tam potoku. Padłem na ziemię razem z nimi i bałem się podnieść głowę – wokół świstały kule.
Dopiero następnego dnia, gdy wywołałem filmy i zrobiłem powiększenia, zobaczyłem scenę, przy której naprawdę zabiło mi serce. Zrozumiałem, czego byłem świadkiem - na moich oczach zamordowano człowieka. To nie był jakiś anonimowy żołnierz, czy ofiara wypadku z wiadomości telewizyjnych. To był ktoś, kto być może kilka minut wcześniej biegł razem ze mną przez łąkę i chował się za pniem wierzby, słysząc świst kul i widząc, jak z drzewa sypią się ścięte przez nie liście.
Miejsce, w którym doszło w Lubinie do tragicznych wydarzeń 31 sierpnia 1982 r., usłane jest głazami-świadkami, będącymi elementami monumentalnej instalacji rzeźbiarskiej Zbigniewa Frączkiewicza. Na jednym z tych kamieni autor wyrył napis „Milczą, a jednak wołają".
Bardzo bym chciał, by zamieszczone obok zdjęcie - milcząc jak kamień - też zawsze wołało.
więcej zdjęć z demonstracji w Lubinie: www.lubin82.pl/fotografie1.html